“Jeden framework, by wszystkimi rządzić” – opowieść stara jak automatyzacja testów.
Jest coś cholernie kuszącego w budowaniu (albo przytuleniu) frameworka typu scyzoryk szwajcarski. Wszystko w jednym miejscu – API, UI, baza danych, wydajność, raporty – brzmi jak techniczny soft porno.
Ale wróćmy na Ziemię.
Pokusa
My, testerzy, to marzyciele. Chcemy jednego narzędzia, które:
- Gada z REST API,
- Klika po przeglądarce jak małpa po Red Bullu,
- Waliduje dane w bazie,
- Benchmarkuje endpointy jak psychopatyczny szarańcza.
Narzędzia jak Robot Framework, TestProject.io, albo customowe hybrydy Pythonowe karmią tę fantazję.
Ale marzenia mają swoją wagę.
Ciemna strona mocy
To, co zaczyna się jako elegancki multitool, szybko mutuje w spaghetti potwora z implicit dependency, złamaną abstrakcję i konfigi z piekła rodem.
Typowe koszmary:
- Ścisłe powiązanie typów testów,
- Koszty utrzymania szybujące w kosmos,
- Vendor lock-in (cześć TestProject 👋),
- Onboarding juniora przypomina rytuał voodoo (“…zainstaluj Dockera… potem Pythona… i ten XML z Jenkinsa…”).
TL;DR
Frameworki-scyzoryki są jak meble z IKEI: na obrazku wyglądają pięknie, ale po złożeniu jedna noga się chwieje, a śrubek zostało za dużo.
Czasem “wystarczająco dobre” narzędzia są lepsze niż utopijny all-in-one koszmarek.
🧪 Na wynos
- Wybieraj rozdzielenie odpowiedzialności – nie mieszaj testów API i UI w jednym garze
- Pokochaj modularność – małe narzędzia robiące jedną rzecz porządnie
- Automatyzuj to, co naprawdę boli, a nie wszystko, co się rusza
Bądź sprytny. Testuj z głową. 🧠🔧 – Karol