Ten wtorek zaczął się jak poniedziałek.
Albo jak klasyk Type O Negative:
“I don’t wanna be me.”
Medicover nie działa. Leasing odpala tryb “pan się czepia”.
QA?
QA dostaje nagar na koniec sprintu z pytaniem: “zdążysz?”
I to już nie jest pytanie – to test z przetrwania. 🔥
I wtedy wchodzi ticket.
“Chcemy tylko separator tysięcy.” – powiedział ktoś kiedyś, nie wiedząc, jak bardzo nie tylko.
Separator pojawia się… tylko na bannerze. Reszta miejsc?
“To nie w scope.”
“W sumie to właśnie ustaliliśmy, że tylko banner.”
“Dodamy to później.”
“To już w innym tickecie.” 🔥
A jak wygląda ticket?
Dwa screeny i poezja śpiewana.
Opis brzmi jak haiku pisane o 1 w nocy, a konkretne wymagania – jeśli istnieją – to ukryły się w 128-wiadomościowym wątku na czacie devów.
QA, który nie śledził tej rozmowy w czasie rzeczywistym, może się co najwyżej domyślać z tonu screenów i ilości emotek, co było naprawdę ustalone. 🔥
A w tle? Wielki QA milestone.
Nie, nie chodzi o release. Chodzi o prawdziwą, metodyczną ofensywę jakości:
90% pokrycia E2E,
dokumentacja testów przed merge’em,
lintery w kodzie QA,
i QA-testy wpychane do każdego dev-repo jak święte ciasto z zakwasem.
To miał być moment przełomu.
Testy nie jako coś “na później”, tylko jako warunek istnienia kodu.
A ja jak ostatni QA-heretyk próbuję powiedzieć:
“Sanity, smoke, ROI. Automatyzujmy to, co często się sypie. E2E tylko tam, gdzie musi.” 🔥
I wtedy mnie trafia.
- Mamy backend – ale zmienia się co sprint.
- Mamy CMS – ale to inny team.
- Mamy user-service – inny backend, inny team.
- A wszystko zszywa się tylko… na froncie.
System rozproszony, zmutowany, żywy.
A my celujemy w 90% pokrycia testami E2E dla konstrukcji, której połowy nie da się przewidzieć, a drugiej – nawet dotknąć.
QA w 2025: walczysz o jakość w systemie, który rozmawia przez mikrofony, ale nikt nie słucha. 🔥
A jak QA próbuje mówić o sanity? O smoke’u? O ROI testów?
“Może lepiej wyciągajmy metryki, pokrycie, wpływ na regresję…”
Wtedy zespół QA wchodzi na pełnej – bo biznes żąda metryk.
Więc będą metryki. Będzie pokrycie. Będą wykresy.
Trochę na siłę, jeśli spytasz mnie.
Trochę pod to, żeby biznes był happy. 🔥
A ja? Ja chcę po prostu zrobić to dobrze.
Nie chcę spędzić miesięcy na łatających się E2E.
Nie chcę pisać automatu, który umrze szybciej niż ticket.
Chcę testów, które mają sens.
Ale w odpowiedzi słyszę tylko pomruki niezadowolenia, aż w końcu ktoś rzuca klasykiem:
“I tak zrobimy po swojemu.” 🔥
A wszystko to zamknięte jest w pięknym, miękkim buzzwordzie:
“Interdisciplinary team.”
W praktyce?
Cztery zespoły, cztery priorytety, cztery sprinty, zero wspólnej wizji.
A QA próbuje to zszyć jak Frankenstein – tylko z deadline’em. 🔥
I w sumie…
Czy my tu mówimy o sanity aplikacji – czy o moim własnym sanity?
Bo po kilku sprintach z mutującymi ticketami, 90% E2E coverage na systemie z czterema backendami, i tłumaczeniem, że smoke to nie fajka – zaczynasz się zastanawiać, kto tu naprawdę potrzebuje sanity checka.
Spoiler: QA. Znowu QA.
PS. QA Therapy – wtorkowa edycja
I wiecie co jeszcze?
Dziś spędziłem ponad godzinę porównując design z Figma – fonty, kolory, spacingi.
Bo ktoś powiedział “przecież działa”, a ja byłem tym idiotą, który musiał udowodnić, że nie działa tak, jak powinno.
To nie jest testowanie.
To jest babysitting UI. 🔥
I jakby tego było mało – interdisciplinary team dzisiaj mnie ugryzł w dupę.
W czwartek dostali info. W piątek odpisali:
“Na poniedziałek będzie.”
W poniedziałek… nic.
A we wtorek? Figa. Figa z bannerem.
Bez danych. Bez możliwości testowania.
A ja, jak idiota, siedzę z testem w ręce, czekając na coś, co podobno miało już być.
“Interdisciplinary”?
Bardziej: interwencyjny QA.
Bo znowu muszę ogarniać to, czego inni nie dowieźli. 🔥
I dlatego ta notka musiała powstać.
Nie jako manifest. Nie jako skarga.
Jako QA-kronika z pola bitwy – dla wszystkich, którzy też mówią “sanity”, słysząc w odpowiedzi tylko echo. 🔥